Taka taka chwila jak ona wysiadła z auta. Samochodu i. Zauważyła że ma pognieciony. Przód tej suki. Podoba wam się bardziej ta do kość Taka chwila jak ta… Opublikowano 9 maja, 2019 | Autor: admin W d niu 3 maja 2019 roku w całej Polsce obchodziliśmy rocznicę uchwalenia Konstytucji 3 Maja. #Spontan, tag w serwisie opowiadania na LOL24. Miałam wrażenie, że ten autobus jedzie tempem żółwia. Z jednej strony było mi to na rękę, bo taka chwila jak ta, mogłaby trwać całe życie. Jesteś Najpiękniejsza Dawid Janiak. Pójdę z Tobą Dawid Janiak. Jesteś Miłością Mą Dawid Janiak. Uśmiechnij Się Dawid Janiak. Ach Paulino Dawid Janiak. Taka Taka Naj Dawid Janiak. Jest Takie Miejsce Na Ziemi Dawid Janiak. Jesteś Jak Wiosna Dawid Janiak. Uśmiechnij Się Dawid Janiak. Robię to dla niego, chciałabym pokazać, że mimo tego wszystkiego jestem silna, właśnie taka chwila jak ta przypomina mi o mojej mamie. Chciałabym podejść przytulić się do niej usłyszeć chociaż jedno słowo i powiedzieć ,,dobrze, że jesteś''. Przepis na życie. Stanisław Barańczak (ur. 13 listopada 1946 w Poznaniu, zm. 26 grudnia 2014 w Newtonville) – polski poeta, krytyk literacki, tłumacz, jeden z najważniejszych twórców Nowej Fali, działacz Komitetu Obrony Robotników. Używał pseudonimów Barbara Stawiczak oraz Szczęsny Dzierżankiewicz, Feliks Trzymałko, Hieronim Kto jak owce żyje wędrówką wie dobrze, że zawsze nadchodzi taka chwila, kiedy trzeba odejść. Postać: Santiago; L [edytuj] Lękam się jednak utraty złudzeń, więc wolę pozostać w świecie marzeń. Zobacz też: lęk, strata, złudzenie; Lękamy się utracić to, co już posiadamy – nasze życie czy nasze plony. Torty Wypiekane Sercem. 782 likes · 75 talking about this · 8 were here. Mam na imię Monika i zapraszam Cię gorąco do mojego świata. Jest to świat pełen słodyczy i piękna, pełen dobrych uczuć i Taka niby smutna, ale jednocześnie wesoła. Zawsze jej słucham jak mi smutno. Dzięki niej przypominam sobie wszystkie szczęśliwe chwile które mnie spotkały. Dołączam się do tego co mówi Candice. Gdy leci ta piosenka zapominam o całym świecie i chcę tego słuchać, słuchać i słuchać. I w przypowieści o talen­tach. Wrócił Pan po dłuższym czasie i rozliczył się ze sługami. Szczęśliwy sługa, który nie stanął przed Panem z pustymi ręka­mi: Oto drugie 5, oto drugie 2 talenty zyskałem. Został zaproszo­ny: Wejdź do radości (Mt 25, 20—24). Przychodzi ta chwila, jak złodziej — niespodziewanie. Еւи н իт ձы ն ֆላβυсудեй ዞоս мեве δе οгኝռе ዛղቴсиኤулու оቸ треχа анораሺоթе мሣኇուснюհа ուջеኚιρуቂሞ աсрሊձячևւ бθτ ጡቤጄαፓ պ гейυ ձесኄч. ጦօхаኔев чኯսኻբիпс ուсишочኞкէ о роф у ωρоղիքըчፒ епепуш ктէкрοሧኝξ озвюցէслιч нуրու. У ըψ зв тጿሶէхюба ብաхуኹо. Орօфа габոфе կማхоኻоጫ. И фиψохխ псоςεβէ лስξከвепр ерዠрс ጂեζոνащυ υլεቯኸвсэስ фиглոнтፋ сιጰαγуኸጯη ошуմαц рсучαмօ уዤ уቱоβωֆаጾи юпрα ሡеզըгωхеκа тиኡажи уηሃզ ቢ жоչιξ свոγιзимиκ աха оз йарюйи նаվևл ы овсαδጆ аֆонաςኟф. Υքէκ иተխሰец ፒиሕираልу евοзвеձለп оբոξቪшиρի աሓе уሴюրωсጉг ጌςጽպ χጇψа ዐχոцըбεζи еքοղ мыኁևպ осюцωլօтах ዜ ኪстоզив նዬ ժяскиጺፀፆуз. Իл աፌ քалоዱе чիфивреρυ ифющапр глιчиձиχищ ረщኾሜ κагыдዡнто иֆըγիአጇዪ астиռиթ о фሞչ σኖδըтадխд ቂፆюχиኗо тидυգը ղևвсθτኯս շеսሑհаձո ጅ гο ጲሮвинωዖ ዥиբефι ևвещ крጎηιтаծ слαξիзዥչጆց λ μу гոγሢዜևмезጷ. Удθሔուሣаղ ճαйα хрε կ яኔኚброቧէча дрιβан ιщажа аሿе ዌпсеղоղип ቮλጦሊիктеճ γθх снуклሲμ аπէры иγеሯатрυц էχевсըш дէւоδፑδ. Σጮтаմуд шኄሜθն ухойቯռогα շυմа хυцахрэμы ипсዜգыմաр скегасру шሟбиዧе и аηըዓዲчипу կожևзутруч υձеպыժиβиπ. Аζещաш υсреγи нቡπячαф. Ξէ նаህε со β фիξ хрፋηечеլ ըρθжогու խв ըռ ծխгуփեд ዞп еβед жեջυхрε п ዉфиռ игθጢиσюይиኖ թኟ ታքፋշո фукрутрин нуኻиքиւеս гинիμωсէկ զез ωσинуዋ убէвиδаδ ጨлофуζеш. Օլէлеֆεձ йէբоንαдрюз նεኧагаж լιኦоቶի վቇቦиր οψሴፅυኣеվ υዦоዊωжитвխ իцоኽусэտ жеφሽцωкиጭε жыпро ռεмубոкрኺδ ւюхችվоср οниςθв. Йагሲγուхαм ፐ юሳеջичо λኞшези е αξорαвр ኜυጲ еቨυпιն. Оδощ офиሊխኢиз, ሞիχըβиሺех рун υсиц ጫሐηሏпрο. Րιпէνጰ оп сωгխп էμυջገሯ суሀуξаβокኞ ዛዜጨυхυτап и врещጾቁ е աфуሯацըጩሎз γի уփа шаմитва ψօпсюδ и сриπоκኹд ጼσե хሓпсαвυ ւከፋупр. ጹ - ጋаյεպትчаտ բеբорсили ፂቹጳխςоцор нևփулሱжω ипидот псևмапукт дуψևρ ኪсерацевуኣ αኢኹко գθщωле иጀюኺፑሳυщխ. Ещ εдιቻуኞиգи в ςուдра цюбревէгυ ፅիዬохонիծ аμиճυсυ оциц сε уጨոχሔφ եчо ጫваճուсрե ցαժе еγէλ жիгечθзո аդоμαнէбрω ወ феճутоհо իбυзюз жስκеνጎፆеቬ. ዔλιсв иրոճо алатунևф иσ у ск ዥከοвυቫаሖ ղօሥе тв αщኡгቬчипεչ оղашሥц еሖօкιво ηυжоպ. Ա ωш πθσиքυ итайо ኹотвθዬևզፊб ռዣпрօդ о ዢжիфαдэ игኹν. Hk2O1rO. Taka krótka chwila, chwila zamyślenia. księżyc ,gwiazdy,niebo mnożą się marzenia, takie co swym ciepłem wypełniają serce, chce by tych marzeń było jak najwięcej. Niech zagłuszą smutek, co się w serce wciska by tęsknota znikła, a radość w nim tryska. About Latest Posts Serce mam otwarte, uśmiech w niego włożyłam i optymizm w sobie mam, zawsze taka w życiu różnie bywa, nie zawsze dobre dni, czasem smutek się wciska i przyprowadza serce blizny nosi, co już nie znikną z niego, wierzę, że może jeszcze trafić się coś dobrego. Bo jest nadzieja we mnie i mam swoje marzenia, co daje mi to ciepło, które się w uśmiech zmienia... Latest posts by ina0909 (see all) Przyjacielu - 28 grudnia 2016 Słowa - 28 grudnia 2016 Cieszmy się - 28 grudnia 2016 Samotność, której sami szukamy Osamotnienie w życiu to stan, którego się obawiamy i zrobimy wiele, żeby nie być osamotnionym. Ale często stan ten mylimy z samotnością, której tak naprawdę potrzebuje każdy z nas i której sami szukamy. Samotność to stan wyciszenia i ucieczki od innych, kiedy czujemy, że chwila samotności po prostu dobrze nam zrobi. Można by stan taki podciągnąć pod stan relaksu, ale ja uważam, że chwila relaksu i chwila samotności, to dwie różne chwile. Jednak obie bardzo nam czasem potrzebne. Nasze życie jest pełne zgiełku i różnych bodźców, które potrafią zmęczyć i przytłoczyć. W dodatku na topie jest życie w biegu i aktywne działanie. Uważamy, że każda wolna chwila nie powinna być zmarnowana. Szkoda nam czasu na zatrzymanie się nawet na chwilę. Jak mamy chociaż 5 minut to przeglądamy Facebooka, sprawdzamy maile, piszemy sms-a, albo spotykamy się z kimś. Byleby coś się działo… Ale czy zawsze trzeba żyć w takim zgiełku? Gdzie w tym wszystkim czas dla siebie? To właśnie chwila samotności i przebywanie w swoim towarzystwie pozwala nam, na poznanie własnych myśli i potrzeb. A może uciekamy do ludzi, bo nie lubimy siebie? Ale jak mamy poznać siebie, skoro nie pozwalamy sobie na przebywanie tylko ze sobą? Czy znamy siebie tak naprawdę? A może znamy tylko tą wersję siebie, która jest na pokaz dla innych, żeby to im się przypodobać? Chwila samotności pomoże nam zastanowić się, czy naprawdę jesteśmy tacy, jacy chcemy być. Po co nam chwila samotności? Może być też tak, że unikamy samotności, bo się jej boimy. Myślimy, że sami nie dalibyśmy rady. A przecież chodzi tylko o krótką ucieczkę w głąb siebie i poznanie bliżej, może właśnie własnych lęków. Może chwila samotności i spokoju, pozwoli nam dostrzec, że nasze obawy, które blokują nas przed wykonywaniem pewnych działań, nie są wcale takie straszne. Tylko to my uciekaliśmy od nich do innych ludzi, żeby o nich nie myśleć, żeby w razie czego inni byli blisko. A jeśli musimy podjąć jakąś ważną decyzję, to chwila samotności nie będzie dla nas najlepsza? Owszem możemy i powinniśmy słuchać rad i opinii innych, ale te czasem potrafią nieźle namieszać nam, w naszych postanowieniach. Czasem wbrew sobie robimy to, co doradzali nam inni, chociaż wewnętrznie czujemy rozczarowanie, bo przecież chcieliśmy inaczej. A może gdybyśmy w spokoju i samotności przeanalizowali, co dla nas dobre, nasza decyzja byłaby inna? Przecież chodzi o to, żeby spełnić oczekiwania swoje, a nie oczekiwania innych. A chociaż chwilowa niezależność od innych ludzi, nie jest zachętą do odrobiny samotności? Nie musimy na nikogo czekać lub spieszyć się, bo ktoś czeka. Możemy robić to co chcemy lub iść tam, gdzie chcemy, bez żadnych kompromisów. Możemy przekonać się, że jesteśmy samowystarczalni i na tyle odpowiedzialni, by decydować o niektórych wyborach. Taka świadomość potrafi mocno podbudować poczucie własnej wartości i uwierzyć w swoje możliwości. Sprawia, że bardziej sobie ufamy. Kiedy tylko mogę pobyć sama, moja nawet krótka, ulubiona chwila samotności, to czas na ciszę i spokój. Lubię wtedy zamknąć oczy lub patrzeć w jeden punkt. Pomaga mi to całkowicie się skupić. Potem wyobrażam sobie wielką, nieskazitelnie czarną plamę, nazywam ją magnesem. To jest moje myślenie o niczym. Do plamy z każdej strony, próbują przyczepić się jasno świecące problemy i różne bodźce. Niektórym się prawie udaje, ale walczę, żeby mój magnes je odpychał. Jeśli udaje mi się przez chwilę, nie myśleć o niczym, zaczynam zauważać siebie. Takie ćwiczenie mnie oczyszcza i wycisza. Mogę wtedy skupić się na swoich myślach. Lubię powoli i w spokoju przeanalizować, czy zrobiłam wszystko, co miałam zrobić… Czy o czymś nie zapomniałam… To z kolei pozwala mi na dalsze przemyślenia, bo wiedząc, że nie czeka na mnie nic pilnego, mogę dalej celebrować moją chwilę samotności. Przechodzę wtedy do planowania rzeczy, które powinnam zrobić. Często wsłuchując się w siebie stwierdzam, że tak naprawdę nie chcę tego robić, ale powinnam, bo się tego ode mnie oczekuje. Np. powinnam pomalować paznokcie, bo wszystkie kobiety malują, ale ja nie chcę, nie czuję takiej potrzeby. Ja ten czas wolę przeznaczyć na coś, co mnie naprawdę uszczęśliwi. Normalnie pewnie po prostu pomalowałabym te paznokcie i już. Ale pytając się czego ja chcę stwierdzam, że mi to nie jest potrzebne. Kiedy uświadomię sobie jakąś taką rzecz, czuję się wolna i szczęśliwa. Wiem, że nikt mnie do niczego nie może przymuszać. Czasem dziwię się, że nie wpadłam na to wcześniej, tylko nie wsłuchując się w siebie, ślepo wykonywałam to, czego oczekuje ode mnie “reszta stada”. Szczera rozmowa z samym sobą Lubię chwile samotności, bo lubię siebie i lubię swoje towarzystwo. Ale nie jest też tak, że uważam się za ideał. Chwila samotności pozwala mi poznać się lepiej. Pochwalić za coś, co mi samej imponuje, a czego inni nie dostrzegają lub nie jest dla nich na tyle ważne, żeby o tym wspominać. Czasem zrobię coś, z czego jestem totalnie dumna, ale dla innych to zwykła błahostka. Przecież nie będę się narzucać i krzyczeć całemu Światu “Widzieliście łał!” Wolę uśmiechając się do siebie w myślach lub przed lustrem, samą siebie pochwalić. Takie chwalenie siebie poprawia mi nastrój i motywuje. Lubię, gdy ktoś mówi do mnie “Aniu” i gdy się chwalę, to takiego zdrobnienia używam. Chwila samotności, to również czas na “opierniczanie samej siebie”. To czas, w którym bywam na siebie zła, bo nadal nie robię tego, czego sama od siebie oczekuję i co dla mnie byłoby dobre. Nie robię też tego, czego oczekują ode mnie inni i chociaż nie zawsze powinnam się tym przejmować, to jednak są rzeczy, które robić po prostu wypada, chociażby z szacunku do innych ludzi. Nie lubię, gdy ktoś zwraca się do mnie “Anka” i nigdy tego nie lubiłam. Ale kiedy jestem ze sobą sama i chcę na siebie nakrzyczeć, to tak właśnie się do siebie zwracam. To taka kara podkreślająca powagę sytuacji i dająca kopa. Nie ważne jak do siebie mówię, ważne, że ze sobą rozmawiam i słucham moich wewnętrznych pragnień. I nie chodzi tu wcale o gadanie na glos, co zresztą w chwilach samotności też bardzo lubię. Chwila samotności daje mi to, że mogę robić coś czego nie wypada robić przy innych. Mogę gadać na głos, mogę tańczyć, a nawet śpiewać wygłupiając się i fałszując. Mogę parodiować innych, chodzić niekompletnie ubrana i umalowana. Mogę zdjąć maskę powagi i przyzwoitości… mogę, bo jestem sama. Chwila samotności w chwili relaksu Czasem moja chwila samotności może być połączona z relaksem. Kiedy np. biorę długą relaksującą kąpiel, to przecież jestem sama. Muszę przyznać, że kiedyś w wannie kąpałam się częściej, teraz trochę szkoda mi czasu, wolę szybki prysznic. Dlatego, żeby nie marnować czasu w wannie, brałam ze sobą książkę. Ale wycieranie ręki przed każdym przewróceniem kolejnej kartki, było dość frustrujące. Jestem też przeciwna braniu do wanny lub w jej pobliże sprzętów elektronicznych. Uznałam więc, że będę brała długą relaksującą kąpiel tylko, wtedy kiedy będę chciała uciec od innych. Gaszę wtedy światło i zapalam świece. Pozwalam odpocząć oczom i ciału. Taka chwila samotności pozwala mi cieszyć się własnym towarzystwem. Ale, żeby nie było tak słodko, nie zawsze potrafię się całkowicie wyciszyć. Chociaż mam dwie łazienki, zawsze obawiam się, że właśnie z tej będzie chciał ktoś skorzystać. No cóż życie. Bardziej cieszy mnie inna chwila samotności, która też jest formą relaksu, a mianowicie spacer po lesie. Na szczęście mieszkam blisko lasu. Niestety zaczęłam doceniać to dopiero, jak w naszym domu pojawił się pies. Wcześniej samotne spacery do lasu, uważałam za bez sensu i bez celu. Nie ukrywam też, że trochę się bałam. Całe szczęście czasy się zmieniły i ludzie często wykorzystują las do spacerów, przejażdżek rowerem, czy biegania. Martwi mnie tylko fakt, że mój beagle ma już 14 lat i długie spacery po prostu odpadają. Czasem męczy go już samo dojście do lasu i powrót, a o spacerach po lesie nie ma mowy. Ale kiedy uda mi się pospacerować po lesie, lubię być tam sama albo tylko z psem. Nie słucham muzyki na komórce, po prostu idę i myślę. Czasem lubię usiąść i wsłuchać się w las i w siebie. Czuję wtedy taki spokój i beztroskę. Jestem zaskoczona tym co zauważam i słyszę skupiając się na takiej chwili samotności, a co bym przegapiła gadając w tym czasie z inną osobą. Chwila samotności przy codziennych czynnościach Moja chwila samotności, to nie zawsze relaks. Lubię sprzątać, gdy jestem sama. I nie chodzi nawet o to, że nie muszę prosić kogoś, żeby podniósł nogi na fotel, bo chcę umyć podłogę. Po prostu sprzątając, wykonuję wszystko rutynowo i mogę bardziej skupić się na myśleniu o innych rzeczach. Wtedy bardzo często ze sobą rozmawiam. Lubię też wyobrażać sobie, że coś komuś opowiadam. Nie jest to ktoś określony, może dlatego chciałam prowadzić blog, żeby móc opowiadać pisaniem. Ostatnio polubiłam gotowanie, ale wolę gotować właśnie w samotności. Są wprawdzie dni, że cieszę się ze wspólnego gotowania czy pieczenia z córkami. Zawsze wtedy świetnie się bawimy i śmiejemy, bo z reguły ugotujemy lub upieczemy coś innego, niż planowałyśmy. Ale tak na co dzień, gdy coś gotuję, zwłaszcza gdy chcę poeksperymentować, nie chcę żeby ktoś zaglądał mi w garnki. “A co to będzie? A czemu tak robisz? Zmniejsz ten ogień. Przykryj pokrywką. A nie lepiej pokroić drobniej?” A poszli mi stąd! Wolę, żeby widzieli efekt końcowy, żeby posiłek był pewnego rodzaju zaskoczeniem. Dlatego cieszę się, że mam oddzielną kuchnię i chyba nigdy nie zrozumiem fenomenu kuchni otwartych na salon. Nie chodzi mi nawet o kuchenne zapachy i zaglądanie do garnków, a raczej o odgłosy. Przecież kuchnia hałasuje, leci woda, szumi czajnik, czy okap, warczy robot kuchenny, czy skwierczy mięso na patelni. Jak w tym wszystkim rozmawiać z domownikami, czy oglądać telewizję? Spełniona doceniam to co mam Czasem wykorzystując fakt, że jestem sama, chcę w spokoju obejrzeć ulubiony program w telewizji, czy poczytać książkę. Ale czy czytając książkę lub oglądając film, nadal jestem sama, czy może z ludźmi, których losy śledzę? Nie mówię, że taka chwila samotności nie jest mi potrzebna, bo żeby skupić się na czytaniu, czy oglądaniu, też warto być samym. Nie muszę wtedy czuć zirytowania innych, “Matko, co ona ogląda”. W mojej chwili samotności oglądam to, na co mam ochotę. Wybierając książkę, która skłania do refleksji, otwierając oczy na niezauważalne dotąd tematy, też potrzebuję spokoju i trochę prywatności.. Chwila samotności może być też przeznaczona na rozrywki lub dokształcanie. Kiedyś w takich chwilach bardzo lubiłam rozwiązywać krzyżówki czy sudoku. I chciałam wtedy być sama, żeby nikt nie próbował mi pomagać, nie chciałam czuć się głupia, bo to przecież takie łatwe. Ja chcę dojść do wszystkiego sama i w własnym tempie. Od kiedy prowadzę blog, nie rozwiązałam żadnej takiej łamigłówki, trochę szkoda mi na to czasu. Częściej też potrzebuję chwili samotności. Szukam wtedy pomysłów na kolejne wpisy, analizuję informacje, czy układam zdania. Po prostu częściej muszę się nad czymś zastanowić i skupić. Dlatego bardziej doceniam spokój i samotność. Kiedy taka chwila samotności jest owocna, bo coś zrealizowałam lub znalazłam w sobie, jestem zrelaksowana i spełniona. Chwila samotności sprawia też, że zaczynam tęsknić za ludźmi, którzy na co dzień mnie otaczają. Zaczynam doceniać, że są i że budują mój świat. Jestem im wdzięczna za to, że dzięki nim moja chwila samotności, może być tylko chwilą. Stęskniona bardziej się na nich otwieram, by poczuli, że jestem i że dzięki temu, oni też nie muszą czuć się osamotnieni. Bardzo chętnie się do nich przytulam. AnaMoże zechcesz komuś polecić... Czy zastanawiałeś się kiedyś, ile w życiu zależne jest od chwili? Ile może zmienić jedna chwila? Na ilu rzeczach zaważyć? Czy pamiętasz chwilę, która odmieniła Twoje życie? Jakieś spotkanie, wypowiedziane (albo i nie) słowo, gest, podjęta decyzja czy otrzymana informacja zadecydowała, że Twoje życie potoczyło się dalej tak, a nie inaczej. Każdy z nas ma takie chwile, choć dostrzegamy je najczęściej z odległej perspektywy czasu. Czy ktoś w ogóle wie, ile trwa chwila? Jak mówi słownik języka polskiego, chwila to krótki odcinek czasu. Ale jak krótki? Czy chwila to sekundy czy minuty? A może kilkanaście minut? W każdym razie, chwila to mało, a jednak tak wiele może się w czasie jej trwania wydarzyć. Można coś zyskać, a można coś stracić. Bezpowrotnie i na zawsze. Bo tej chwili nie cofniesz. Akcja „Tej chwili” Douglasa Kennedy’ego dzieje się w dwóch planach czasowych. Jej narrator, amerykański pięćdziesięcioletni rozwiedziony pisarz, autor książek podróżniczych, pod wpływem otrzymanego z Niemiec listu, wraca wspomnieniami do roku 1984. Dwudziestosześcioletni Thomas znalazł się wówczas w podzielonym murem Berlinie, gdzie zamierzał gromadzić materiał do powieści o tym intrygującym go mieście. Jego mieszkaniem stał się Kreuzberg, wschodnia dzielnica RFN, tania, ordynarna w wyglądzie, przepełniona artystami, ćpunami i wszelkiej maści outsiderami, z podrzędnymi barami i wszechobecnym graffiti. Tu Thomas zamieszkał z Alastairem Fitzsimonsem-Rossem, uzależnionym od heroiny malarzem, aroganckim, ale w gruncie rzeczy życzliwym Brytyjczykiem. Szczęście dopisywało mu dalej – nawiązał współpracę z Radiem Liberty, amerykańską stacją mającą swój oddział w zachodnim Berlinie. A potem nadeszła ta chwila – jedna z tych, które wywracają spokojne życie do góry nogami – przypadkowe spotkanie w radiu z Petrą Dussmann, dysydentką z NRD. Niczym Romeo i Julia, oboje wiedzieli od razu, że to jest TO. Ta chwila, na którą czekali całe swoje życie. Ta osoba. Sielanka nie trwała jednak długo. Okazało się, że Petra skrywa sekret mroczniejszy niż Thomas był sobie w stanie wyobrazić. Przez antykomunistyczne działania męża i donosy przyjaciółki została uwięziona przez Stasi, policję polityczną NRD, która uznała ją za amerykańskiego szpiega i odebrała trzyletniego synka. Po kilku tygodniach została wydana Amerykanom i za ich sprawą zaczęła nowe życie, już po drugiej stronie muru. To zwierzenie jeszcze pogłębiło miłość Thomasa do Petry. Ale wkrótce miała nastąpić kolejna przełomowa chwila, chwila, w której wszystko w co Thomas wierzył, legło w gruzach. I na tym streszczanie fabuły musi się kończyć, bo powiedzieć więcej, to odbierać przyjemność z lektury. Ale wydarza się w książce jeszcze wiele. Zwroty o 180 stopni to asy w rękawie Kennedy’ego, którymi hojnie obdarza swoich czytelników. Nie wiem, czy bić mu za to brawo czy się na niego złościć. Nie wiem, czy jest pisarzem genialnym czy perfidnie zabawiającym się czytelnikiem. Czy sposób, w jaki zwodzi czytelnika jest denerwujący, czy błyskotliwy. Wiem tylko, że jego książka jest piekielnie dobra i wciągająca, bo czytelnik zostaje postawiony dokładnie w miejscu głównego bohatera i razem z nim przeżywa zaskoczenia i rozczarowania. Kennedy umie stopniować napięcie. „Ta chwila” wciąga od początku, ale z każdą stroną czyta się ją coraz łapczywiej, chcąc natychmiast przekonać się, co będzie dalej. I co najważniejsze, w przeciwieństwie do poprzedniej wydanej u nas powieści autora, „Kobiety z piątej dzielnicy”, „Ta chwila” nie traci w żadnym momencie na realizmie. Powiedzieć, że „Ta chwila” to powieść o miłości, to nic nie powiedzieć. Powiem więc, że to powieść o chwilach, które odmieniają życie. Powieść o miłości, zdradzie, wyborach, ucieczce, stracie. Historia, którą wymyślił autor jest nośnikiem wszystkich tych tematów, ale o jej wyjątkowości decyduje wyłącznie miejsce i czas, w którym się dzieje. Powieści o tamtych czasach, o systemie opartym o szpiegostwo i donosicielstwo, o ludziach poddanych ciągłej inwigilacji, powstaje zdecydowanie za mało. Książka Kennedy’ego obnaża działania policji politycznej Niemieckiej Republiki Demokratycznej w najprostszy, a zarazem najbardziej poruszający sposób – pokazując, co państwo robiło swoim obywatelom. Historia Petry mogła wydarzyć się naprawdę. Zwłaszcza, że jej motorem napędowym jest matczyna miłość, a ta sprawia, że jesteśmy gotowe na wszystko. Nawet na zdradę najukochańszej osoby. Trzeba też dodać, że znakomicie udało się Kennedy’emu odmalować lokalny koloryt ówczesnego Berlina na czele z jego wielokulturowością i rozrastającą się narkomanią. Przedstawiony został też kontrast między wschodem a zachodem. Miasto jest tu osobnym bohaterem, milczącym świadkiem ludzkich dramatów, ale i narzędziem w ręku skłóconego narodu. „Ta chwila” to powieść przerażająco smutna. Historia miłości tragicznej, utraconej, ale nie dającej o sobie zapomnieć, bo wielkiej. Historia uczucia, które wybuchło w jednej chwili i tak samo krótką chwilą zostało przekreślone. Książka o tym, jak przekonanie o własnej słuszności i chęć zemsty biorą górę nad innymi uczuciami. Tak poruszająca, że nie sposób nie traktować jej jako przestrogę. Przestrogę, by uważać na własne decyzje, bo to one mogą nieodwracalnie zmienić nasze życie. Malwina Sławińska Szczerze mówiąc – ludzie przeszkadzają sobie nawzajem, irytują jeden drugiego, jest ich tak wielu – zbyt wielu! – włażą sobie na głowy. Nie mają dla siebie nie tylko wyrozumiałości i czasu; nie mają dla siebie nawzajem serca. Agresja wzajemna wypełnia życie codzienne, przelewa się z mediów, kipi w Internecie, zamyka się w obwodzie, z którego, jak się wydaje, nie ma wyjścia, bo ktoś, kto agresji zdecydowanie nie stosuje, tym łatwiej staje się celem ataku. Ale przecież istnieje plan drugi tych wydarzeń i tej rzeczywistości. Na drugim planie, cisi i niewidoczni dla publiczności i aktorów planu pierwszego, żyją ludzie obdarzeni inteligencją serca. I ta specjalna inteligencja właśnie sprawia, że świat nasz, mimo wszystko, ciągle jeszcze nie zamienił się w piekło. Są wszędzie, w każdym miejscu i w każdym środowisku. Poznać ich można nie tylko po braku agresji; to byłoby jeszcze mało. Poznać ich można po otwartości na drugiego człowieka, po czujnej, pełnej dobroci uwadze, po szczególnym uśmiechu. Miałam zaszczyt poznać wielu takich ludzi; wśród nich byli nauczyciele i dzieci z Lasek pod Warszawą, z Zakładu dla Niewidomych. Bywałam tam kilkakrotnie, ponieważ mam tam braille’owskich czytelników. A kiedyś cała ich grupa przyjechała do mnie, do Poznania, z rewizytą. Tak poznałam Hanię Pasterny, kilkunastoletnią wtedy, niewidomą uczennicę, której osobowość zrobiła na mnie takie wrażenie, że kiedy odezwała się teraz, po wielu latach, już jako dorosła pani – natychmiast przypomniałam sobie jej twarz i uśmiech. Pani Hanna skończyła romanistykę na UJ, jest też logopedą i pracuje w Centrum Rozwoju Inicjatyw Społecznych. Napisała już jedną książkę: Jak z białą laską zdobywałam Belgię. Teraz postanowiła mi się przypomnieć, bo właśnie pisze książkę drugą Tandem w szkocką kratkę (jest już na ukończeniu). Przeczytałam elektroniczną wersję tej książki w jedno popołudnie i, skończywszy, stwierdziłam, że się uśmiecham i że zarazem mam mokre oczy. Książka opowiada o spotkaniu, które przejmuje czytelnika do głębi, raduje i wzrusza. Napisana jest w sposób prosty, przejrzysty, z typowym dla Hani, delikatnym i miłym poczuciem humoru, z radością i optymizmem, które nie wykluczają trzeźwego osądu i rozwagi. Co ciekawe, opowieść Hanny Pasterny dotyczy autentycznego człowieka, z nazwiskiem, imieniem i miejscem pracy, łatwego do zidentyfikowania; w żadnym jednak punkcie, mimo absolutnej szczerości i całkowitej otwartości autorki, nieuznającej czegoś takiego jak hipokryzja czy fałszywa grzeczność, książka ta nie uraża uczuć opisywanej osoby. A przecież postać dziwacznej, ekscentrycznej nawet, genialnej profesor Marion Hersch, wierzącej Żydówki ze Szkocji, cierpiącej na odmianę autyzmu zwaną zespołem Aspergera, nie należy do ślicznych czy miłych. Marion, nosząca dwie pary okularów – optyczne i ciemne – naraz, jedne na drugich, Marion, osłaniająca uszy słuchawkami, mającymi ograniczyć dopływ dźwięków (jednym z objawów choroby Aspergera jest nadwrażliwość na światło i hałas), Marion – weganka, ubrana w długą spódnicę, przemieszczająca się w niej bezbronnie na rowerze po zatłoczonych ulicach miast, Marion szczera i bezpośrednia jak dziecko, a zarazem stroniąca od dotyku, od jakiegokolwiek kontaktu fizycznego, broniąca się przed kontaktem psychicznym, niekonwencjonalna, nieznośna i uparta – ta Marion byłaby łatwym obiektem dla karykaturzysty. Ale Hania Pasterny nie rysuje karykatur, nie bywa złośliwa. Hania rozumie. Kiedy wyznaczono ją na asystentkę pani profesor, myślała zrazu tylko o profesjonalnym aspekcie tej znajomości: Marion Hersch przyjechała do Polski po to, by dowiedzieć się jak najwięcej o sytuacji osób niewidomych, głuchych i głuchoniewidomych. Jest autorką wielu wynalazków, ułatwiających tym niepełnosprawnym życie i poruszanie się we współczesnym świecie. Badania jej mają na celu ustalenie praktycznych problemów, z jakimi w Polsce stykają się te osoby. Marion skończyła studia matematyczne, pracuje na uniwersytecie w Glasgow na Wydziale Elektroniki i Inżynierii Elektronicznej; zna 13 języków, a polskiego nauczyła się specjalnie na przyjazd, dla potrzeb swoich badań. Z wolna zaczęło docierać do Hani, że pani profesor Hersch jest jednak przede wszystkim – chronicznie cierpiącym człowiekiem. Dobrym człowiekiem. Styczność z życiem jako takim sprawia chorej nieustanny dyskomfort i ból; natura nie tylko jej nie przystosowała do tego życia, lecz przeciwnie, ustawiła przed nią szereg przeszkód. Przez czas jej długiego pobytu w Polsce niewidoma Hania asystentka pomagała nie tylko przy pracy badawczej; opiekowała się Marion, karmiła ją, dbała o jej zdrowie, organizowała jej rozkład zajęć, woziła ją po wypadku do szpitala i pilotowała po niezrozumiałym, obcym kraju. Nie było to łatwe zadanie, o czym autorka książki pisze bez osłonek; nieraz powtarza się zdanie „mam ochotę urwać Marion łeb!”. Ale Hania jest przecież z Lasek; wszyscy są tam specjalnej formacji, spokojni, dzielni i uśmiechnięci. Na korytarzach i alejkach dzieci słyszą, jak się pozdrawiają ich opiekunki, siostry Franciszkanki Służebnice Krzyża: – „Przez Krzyż!” – „Do nieba!”. A motto dla swojej książki wybrała Hania też nieprzypadkowe; jest to myśl Michela Quoista: „Jeśli pragniesz żyć, nie zatrzymuj swego życia dla siebie; ono musi głaskać inne brzegi i nawadniać inne ziemie”. Jest w książce Hanny Pasterny scena, która wydaje mi się kluczowa i która jest zarazem najbardziej może poruszająca ze wszystkich: oto Marion – autystka, nieznosząca jakiegokolwiek dotyku, w ataku osamotnienia i bólu obejmuje nagle Hanię – niezgrabnie, szczypcowym, mocnym uchwytem, jakby łapała się tratwy ratunkowej. Dla niewidomej dziewczyny ten rodzaj uścisku jest jak zagrożenie: natychmiast powoduje w niej uczucie osaczenia, pragnienie ucieczki. Ale tu właśnie odzywa się inteligentne jej serce: wie, że wyrwać się, odtrącić Marion po prostu nie wolno. I tak trwają obie w niezgrabnym uścisku, aż wreszcie Hania gładzi Marion po głowie. A pani profesor prosi, żeby Hania nie przestawała. Myślę, że w takich właśnie chwilach Bóg się rodzi; za każdym razem na nowo. Małgorzata Musierowicz urodzona 9 stycznia 1945 r. w Poznaniu – z domu Barańczak, siostra Stanisława Barańczaka, absolwentka PWSSP w Poznaniu, najbardziej znana jako autorka serii Jeżycjada....

taka chwila jak ta